W niedzielny wieczór dowiedzieliśmy się, że zmarła mama ks. Maruru - tego, który głosił kazanie na jubileuszu ks. Wojtka. Oczywiście należało zorganizować wyjazd na pogrzeb, aż za Musomę. Decyzja moja była, że zostaję, żeby katalogować, bo przecież mój czas do wyjazdu coraz bardziej się kurczy.
A przecież jeszcze trzeba zrobić pranie przedwyjazdowe... Więc zostaliśmy sami z Amonem (chory). Biedny złapał wszystko co mógł: malarię, dur brzuszny i amebę. On z kroplówką w łóżku, ja przy biurku w apartamencie...
Zatraciłam się w katalogowaniu i nagle słyszę: chodź na obiad. Okazało się, że wrócili, a ja nawet nie zauważyłam... No cóż, bywa...
W końcu i tak przeniosłam się do salonu, bo ileż można samej siedzieć i klikać?? I tak do wieczora...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będziemy wdzięczni za Twój komentarz. Pamiętaj, że każdą myśl możesz wyrazić w sposób kulturalny, jeśli tylko tego zechcesz.